Hej, hej!
Dzisiaj setny wpis… SETNY! Skoro taki mamy wynik to historia musi być wyjątkowa Dla mnie jest! Samo opublikowanie zdjęć to odwaga godna medalu Nie oszukujmy się, ale pokazywanie wszystkim swoich niedoskonałości jest okrutne. Dla mnie jak i dla Was…
Zdecydowałam się napisać ten post, głównie po to aby dać nadzieję wszystkim mamom, które zastanawiają się nad powrotem do formy po ciąży. Jestem czystym przykładem ,że niewielkim nakładem pracy oraz systematycznością DA SIĘ!
Zacznijmy od początku. Dlaczego postanowiłam zmienić swój wygląd?
Proste! Chciałam zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Tak… psychiczne! Czułam się źle w swoim „nowym” ciele, czego konsekwencją była niska samoocena i brak pewności siebie. Wyglądałam dobrze, ale w ubraniu. Wiedza o sylwetkach, którą posiadam dała mi dobry kamuflaż – nie o to chodziło. Lato było coraz bliżej a ja chciałam wyglądać lepiej. Ot, takie proste! Czyżby?
Ja i ćwiczenia? Yhym… Byłam ostatnią osobą, którą można spotkać na siłowni. Nigdy nie lubiłam ćwiczyć, nigdy! Aż nastał czas na zmiany. Wiedziałam, że bez ciężkiej pracy nie wrócę do sylwetki sprzed ciąży. Ba! Ja chciałam lepszej! Wyobraźcie sobie minę mojej przyjaciółki, która dowiaduje się, że TRENUJĘ. Szumnie to brzmi, ale jednak … trenuję Atak śmiechu gwarantowany
Tylko moi najbliżsi wiedzą jakim cierpieniem okupione były początki walki. Zawsze byłam szczupła, ale… Szczupła nie równa się jędrna i to był główny problem. Pół roku po cesarskim cięciu, otrzymując zielone światło od lekarza, świeżon poszedł na siłkę Aby nie zrobić sobie krzywdy przygodę rozpoczęłam z trenerem personalnym. Pierwsze wrażenia z treningu opisałam TUTAJ- klik . Cieszę się, że trafiłam na trenerkę, która zrozumiała moje potrzeby. Nie było ostrego nacisku rodem z telewizji, kiedy to umięśniony facet stoi nad tą bezbronną myszką i krzyczy sztampowe hasełka. Sztampowe hasła to moje słowa zastępcze, aby Was nie zgorszyć Dobrze wiecie o jakie słowa chodzi
Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że Jagoda była moją podporą. Dała mi wiarę, że razem osiągniemy cel. Zrobiła wszystko tak delikatnie, płynnie aczkolwiek wymagająco, że sama jestem pod wrażeniem tej psychologii Z biegiem czasu, wystarczyło jej jedno spojrzenie aby ocenić czy dzisiaj jest dzień podkręcania tempa. Pomijam, że musiała początkowo przyzwyczaić się do mojego narzekania Pocieszający jest fakt, że z czasem było go coraz mniej
Jak wyglądały treningi?
Dwa razy w tygodniu UWAGA o 7.50 meldowałam się na siłowni. Gdyby nie czekała tam Jagoda, nikt nigdy nie zmusiłby mnie do wstania z łóżka! Za żadne pieniądze! I tutaj jest pierwszy klucz do sukcesu – zobowiązanie dające mobilizację. Każda z Was, która myśli, że będzie ćwiczyć w domu – nie będzie. Przynajmniej 95% odpuści z powodu zmęczenia. Nie oszukujmy się, ale małe dziecko, obowiązki i częste braki snu skutecznie utrudniają silną wolę. Ja początkowo potrzebowałam zobowiązania, które podtrzymywało moją systematyczność. Drugie słowo klucz- systematyczność. Z czasem wypracowałam rytm. Kolejna ważna sprawa – rytm. Zajęło to trochę czasu gdyż w pierwszej kolejności musiałam polubić ćwiczenia, następnie odczułam ile dobrego dają mojemu organizmowi. Właśnie wtedy zaatakował rytm napędzając mnie do działania. Po każdym treningu byłam tak zmęczona, że aż szczęśliwa! Czułam wiatr w skrzydłach i szalejące endorfiny. Chciałam więcej i więcej. Sama zaczęłam podnosić sobie progi, rywalizować z własnymi osiągnięciami. Nie wierzyłam, ale po prostu to polubiłam!
Schemat wyglądał tak: 20 minut na orbitreku, 40 minut ćwiczeń siłowych a na koniec bieżnia. Zaczynałam od 20 minut marszu, po pół roku biegłam ile sił w nogach około 6 km. Nie mówię, że to był szał, ale byłam z siebie dumna. Bardzo!
Pewnie zastanawiacie się jaką dietę stosowałam? Żadnej. Podstawa to całkowity brak słodyczy i regularne, racjonalne odżywianie. Tylko tyle
Dlaczego teraz nie ćwiczę i czy jest efekt jojo?
Życie potrafi płatać figle. Polubiłam ćwiczenia. Zaczęłam doceniać rytm, który dawał mi bezpieczeństwo i dobre funkcjonowanie, a tu nagle łup! Zwichnięcie rzepki po raz trzeci i diagnoza – operacja. Nie ćwiczę dwa miesiące. Efektu jojo brak. Co więcej, nawet gdy chodziłam o kulach, czyli praktycznie nie ruszałam się wcale nie było żadnego problemu z tyciem, a wiadomo… grzeszki gdzieś tam się pojawiały.
Aktualnie nie ćwiczę bo nie mogę, odżywiam się racjonalnie i ważę 49kg przy wzroście 161cm. Mało, ale samo się zrobiło i trwa. Czy narzekam? Nie!
Mam nadzieję, że moja historia choć jednej z Was da siłę i motywację do działania. To będzie dla mnie najcudowniejsza nagroda za publikowanie nagości w sieci
Trzymam kciuki! Do następnego!
Buziaki K.